Czy ja wierzę w znaki? Zawsze wydawało mi się, że nie.
A mimo to w myślach zawsze zaklinam rzeczywistość... Jak to i to się stanie, to znaczy że stanie się tamto i tamto.. Niby nie przywiązuje do tych swoich wewnętrznych dyskusji dużego znaczenia, ale...
Mam w domu dużo storczyków. Zawsze je uwielbiałam i choć od długiego czasu nie kupuję już nowych (za mało parapetów nasłonecznionych mam w domu :), to te co mam, co jakiś czas zakwitają i cieszą oko. Kiedyś już po kwalifikacjach pomyślałam sobie, że telefon zadzwoni jak zakwitną wszystkie....
Zakwitły. Nie wszystkie, ale większośc. Telefon milczał.
Minęło kilka miesięcy. Pędy kwiatowe puściły WSZYSTKIE roślinki w domu. Wraz z nimi znowu w głowie zakwitła myśl: na pewno to znak, za chwilę zadzwonią...
Pewnego pięknego poranka mój mąż przestawił doniczkę z jednym storczykiem, nie zamknął okna, wiatr zamknął je z hukiem łamiąc najdłuższą gałązkę z licznymi pączkami czekającymi już tylko na ostatnie promyki słońca żeby się rozwinąć...
No trudno. Powiedziałam. Wyszłam do pracy.
I całą drogę przepłakałam. O głupiego kwiatka. O moje stracone szanse na szybki telefon.
Dorosła 30- letnia baba idąca ulicą, łzy cieknące po policzku i wielki smutek w sercu. Na szczęście w okularach przeciwsłonecznych. Nikt nie widział.
O te kilka kwiatów. O stracone nadzieje. O to dziecko, którego nie ma. O ten telefon, który nie dzwoni. O te marzenia niespełnione.
Wiem, głupie to. Wiem, że nie płakałam o storczyka. Ale łatwiej płakać o coś uchwytnego. Znaleźć jakąś "mała tragedię" i na niej się skupić. Prawdziwy powód łez jest głęboko. Nikt go nie widzi. Płaczesz przecież przez złamanego badyla. Wmawiasz to sobie, wmawiasz to wszystkim. Czasem w to wierzysz.
Nauczyłam się w życiu nie pokazywać tych prawdziwych smutków. Jestem bardzo ekspresyjna- jak się cieszę, wie o tym cały świat. Jak się smucę, wie tylko mój mąż. Przy nim pozwalam sobie na łzy. Nie jest to sprawiedliwe i uczciwe względem niego, bo musi ten mój smutek, często wyrażany złością, dźwigać sam. Radością dzielę się z całym światem.
Tylko on wie ile we mnie jest smutku. Jakby chciał komuś opowiedzieć, nikt mu nie uwierzy. Ta wiecznie uśmiechnięta, radosna, śmiejąca się w głos dziewczyna? Niemożliwe.
Ktoś może powiedzieć, ze to maska. Ale to nie tak. Ja naprawdę często JESTEM tą roześmianą dziewczyną i jestem nią szczerze. Nie udaję.
Tylko zbudowałam wokół tego głębszego ja mur, przez który nikogo nie wpuszczam. Nie umiem. Mimo że chcę. Czasem nawet bardzo chcę. Chcę siąść z przyjaciółką i jej się wypłakać. Ale nie umiem. Nikogo nie wpuszczam.
Założyłam bloga. Trochę się otworzę. Wydawać by się mogło, że to takie łatwe- przecież klikam na klawiaturze w zasadzie do siebie, nie wiem czy ktoś to czyta, a jak czyta to przecież nawet nie wie kim jestem. Ale nawet to jest trudne. Bardzo nawet. Ale zaczynam. Będę próbować.
A na koniec musi być uśmiech- bo taka już jestem. Czy może być inny bardziej przekonujący znak, że to już niedługo?
Myślałam, że ta roślinka usycha. A ona mnie zaskoczyła i wypuściła nie kwiatuszki a dwa małe keiki. Małe dzieciątka mojego storczyka....
Musi być dobrze.
To zupełnie naturalne, że szukamy wokół siebie znaków. Niech te nowe kiełki będą tym dobrym znakiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Będę dalej szukać znaków ze to tuż tuż.. w weekend będę na mazurach i oczekuję że tam będzie mnóstwo bocianów :) Miło mi Cię widzieć u mnie :)
UsuńTelefon zadzwoni. Będę mocno trzymała za to kciuki.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Za odwiedziny i za kciuki:)
UsuńCzytając Twoje wpisy zauważyłam, że bardzo wiele nas łączy. Ja też w środku dusza towarzystwa, brykacz nad brykacze. Tylko moje kochane M* ma ten niechlubny zaszczyt widzieć mój smutek i łzy rozpaczy. Ja też szukam znaków i na ten telefon czekamy dla mnie "już" dla pań z oa "dopiero" 6 miesięcy. Od pierwszego spotkania w ośrodku mija nam 18:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco
Witaj! Jestem pod wrażeniem arcydzieł jakie tworzysz! Piękne!!!
UsuńA ci nasi mężowie nie mają lekko .. dobrze, że to znoszą! :) Przynajmniej mamy świadomość, że za każdą roześmianą twarzą może być nieopisany smutek...
Z procedurą mamy bardzo podobnie - nam właśnie niedawno minęło 18 miesięcy od zgłoszenia do OA, tyle że od kwalifikacji rok... Trzymam kciuki żeby dla Was też szybko zadzwonił!
Też sobie wmawiam, ze coś jest znakiem.. najgorzej to mam z tymi bocianami- ale już tyle narobiły zamieszania w moim życiu, ze muszę zacząć przymykać na nie oko ;)
OdpowiedzUsuńStorczyki mi zakwitły- ale o nich nie myślałam jako o znaku... poczekam co u Ciebie się wydarzy ;)
Inne znaki... kiedyś myślałam że jak śniło mi się dziecko, to ze to jakiś znak- ale okazało sie ze śniło mi się co miesiąc- bo co miesiąc wierzyłam ze zajdę w ciążę... no cóż.. to nie znak.
Na pewno wyświetlony na komórce numer z OA -będzie tym znakiem najwłaściwszym- Że to już ;)
W grupie raźniej, dlatego musimy na wzajem sobie kibicować ;)
Trzymam kciuki za Was ;*
Dziękuję! Miło mi Cię widzieć... Nosiłam się z myślą czy nie założyć bloga już długo, bardzo potrzebowałam gdzieś się wygadać. A kto mnie lepiej zrozumie niż Wy? :) Napisałam komentarz u Ciebie na blogu i Twoja sugestia żeby założyć bo poczułaś ogromne wsparcie jak to zrobiłaś, była przysłowiową kroplą, która przelała dzban.. :) Dziękuję! :*
UsuńNie ma za co ;* Widzisz jak fajnie.. na pewno już Ci jest lżej ze swoim czekaniem ;)
UsuńNajfajniejsze jest to, ze wiele z dziewczyn utrzymuje też kontakt mailowy- dzięki czemu to czego nie da się napisać na blogu, można wysłać w prywatnej wiadomości ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę i Tobie i sobie cierpliwości ;)
Na dwa,trzy tygodnie przed TYM telefonem rozkwitły mi na parapecie wszystkie storczyki :D:D:D To na pewno znak :)
OdpowiedzUsuńDzięki, dzięki, dzięki! Czułam, że to musi coś znaczyć! Oby tak było! :D
UsuńCzy Ty nie jesteś moim alter ego przypadkiem? Ja też jestem WULKANEM! Świadczyć o tym może choćby mój dzisiejszy post, siedzę od rana i się zachwycam, pieję po prostu a miałam radzić sobie z trudnymi uczuciami;) Tak to już ze mną jest, bardzo mi trudno otworzyć się w trudnych chwilach, zwrócić o pomoc, a nawet przyjąć taką spontaniczną, nieproszoną... Efekt jest taki, że tę negatywną lawę całą bierze na siebie mój mąż. Biedak kochany! Ten blog to trochę dla niego też, żeby zdjąć z niego ten ciężar. A ja może nauczę się przy okazji jak te budowane latami zasieki trochę przerzedzić:)
OdpowiedzUsuń