To był bardzo ciężki tydzień. Bardzo. B., mąż mamy nie jest już z nami od poniedziałku...
Cud się nie wydarzył.
Wiem, że bardzo cierpiał,a teraz już nie cierpi. Ale dalej chciał żyć. Do ostatnich dni mówił, jak bardzo ma nadzieję, że wstanie z łóżka, siądzie normalnie przy stole i zjemy wspólnie śniadanie... Nie leżąc bez sił w łóżku. Marzył o takiej prostej rzeczy. Ale taki był zawsze - cieszył się z prostych rzeczy, nie żądał od życia wiele, a sam dawał innym dużo więcej niż brał.. Do końca śpiewał mojej Mamie piosenki; Mama kilka nagrała i te krótkie filmiki przez ten tydzień wyciskały milion łez.. Do każdego filmiku, dorzucał jakiś krótki śmieszny komentarz... Zawsze rozbawiał do łez. Po chemii i radioterapii ciągle nosił czapkę od nas- taką bawełnianą ze śmiesznymi oczami i doszytym wystawionym językiem... a w tygodnie po pierwszej chemii jak miał średni apetyt, wieczorami, czasem po 23 mieliśmy "Ice cream party" - jedliśmy duuuużo lodów, bo na nie akurat nigdy nie stracił smaku...
Był cichy, nie rzucał się w oczy w większym gronie, mówił niewiele- ale pozostała po Nim ogromna pustka. Bardzo za Nim tęsknimy.
Cieszę się, że był w naszym życiu ... będzie w nim dalej. I moje dzieciątko nie pozna osobiście jednego ze swoich dziadków, ale postaram się, żeby kochało nasze wspomnienie o Nim.
Jeśli wierzycie, pomódlcie się proszę za Niego i za moją Mamę.
Moja wiara jest w ostatnim czasie nijaka. Kwestionuję wszystko. Jestem zła na Boga. Nie wierzę w cuda. Mój mąż, jak zwykle zresztą, ma zupełnie inne podejście. On cieszy się z życia takim jakim jest i za nie dziękuje Bogu. Często go pytam czy my kiedyś będziemy szczęśliwi? On zawsze odpowiada, że przecież on już jest. Na moje stwierdzenie, że cuda nie istnieją i pytanie czy zna kogokolwiek komu przydarzył się cud, powiedział: a znasz kogoś kto wygrał 6-tkę w Lotto? Mówi, że mam za racjonalne podejście i żądam namacalnych dowodów, a nie na tym polega wiara. No tak. Nie na tym.
Może on ma rację. Oby miał. Może ja oczekuję wielkiego cudu, CUDU przez duże C, a nie umiem docenić tych małych szczęść, małych radości, które inni rozpatrują w kategorii cudu... Jak możliwość zjedzenia śniadania przy stole czy zaśpiewania żonie ulubionej piosenki?
Cieszę się, że mój mąż ma takie podejście. Dokładnie takie jak B. miał. I muszę dziękować Bogu, za te cudowne lata kiedy B był w naszych życiach, że jakimś trafem, odnaleźli się z moją Mamą. By ona po 40-tce, a On po 50-tce przeżyć miłość swojego życia.
To właśnie Jego ulubiona piosenka.
Bóg jest. Musi być. Gdybym przestała w niego wierzyć, musiałabym przestać wierzyć w to, że nasi bliscy po śmierci zostają z nami. A Oni są. Ja to wiem. Patrzy na mnie moja kochana Babcia, mój Dziadek, a teraz B. Najgorsze, gdy odchodzą za wcześnie... ale czas, który jest nam dany chyba zawsze będzie wydawał się za krótki. Nie możemy odkładać nic na później. Później może nigdy nie przyjść....
A tak przy okazji, w poniedziałek mój mąż dzwonił do OA. I z tego telefonu dowiedzieliśmy się jeszcze mniej niż zwykle. Kierowniczka OA chora, wraca w przyszłym tygodniu. Druga Pani psycholog na urlopie, a ta co odebrała to ona jest chyba najmniej zaangażowana (nie miała z nami kursu), bo nie jest tam takim pełnoetatowym pracownikiem, więc nic nam nie powiedziała.
Czas, czas... Na wszystko trzeba czasu.... By doczekać się na szczęście, by schować głębiej smutek....