sobota, 29 sierpnia 2015

Boże bądź!

Musi być Bóg, musi, musi. Często w to wątpię, kwestionuję i krzyczę do  Niego, że nie istnieje...  To do kogo krzyczę?

To był bardzo ciężki tydzień. Bardzo.  B., mąż mamy nie jest już z nami od poniedziałku...
Cud się nie wydarzył.
Wiem, że bardzo cierpiał,a teraz już nie cierpi. Ale dalej chciał żyć. Do ostatnich dni mówił, jak bardzo ma nadzieję, że wstanie z łóżka, siądzie normalnie przy stole i zjemy wspólnie śniadanie... Nie leżąc bez sił w łóżku. Marzył o takiej prostej rzeczy. Ale taki był zawsze  - cieszył się z prostych rzeczy, nie żądał od życia wiele, a sam dawał innym dużo więcej niż brał..  Do końca śpiewał mojej Mamie piosenki; Mama kilka nagrała i te krótkie filmiki przez ten tydzień wyciskały milion łez..  Do każdego filmiku, dorzucał jakiś krótki śmieszny komentarz...  Zawsze rozbawiał do łez. Po chemii i radioterapii ciągle nosił czapkę od nas- taką bawełnianą ze śmiesznymi oczami i doszytym wystawionym językiem... a w  tygodnie po pierwszej chemii jak miał średni apetyt, wieczorami, czasem po 23 mieliśmy "Ice cream party" -  jedliśmy duuuużo lodów, bo na nie akurat nigdy nie stracił smaku...
Był cichy, nie rzucał się w oczy  w większym gronie, mówił niewiele- ale pozostała po Nim ogromna pustka. Bardzo za Nim tęsknimy.

Cieszę się, że był w naszym życiu ... będzie w nim dalej. I moje dzieciątko nie pozna osobiście jednego ze swoich dziadków, ale postaram się, żeby kochało nasze wspomnienie o Nim.
Jeśli wierzycie, pomódlcie się proszę za Niego i za moją Mamę.

Moja wiara jest w ostatnim czasie nijaka. Kwestionuję wszystko. Jestem zła na Boga. Nie wierzę w cuda. Mój mąż, jak zwykle zresztą, ma zupełnie inne podejście. On cieszy się z życia takim jakim jest i za nie dziękuje Bogu. Często go pytam czy my kiedyś będziemy szczęśliwi? On zawsze odpowiada, że przecież on już jest. Na moje stwierdzenie, że cuda nie istnieją i pytanie czy zna kogokolwiek komu przydarzył się cud, powiedział: a znasz kogoś kto wygrał 6-tkę w Lotto? Mówi, że mam za racjonalne podejście i żądam namacalnych dowodów, a nie na tym polega wiara. No tak. Nie na tym.

Może on ma rację. Oby miał. Może ja oczekuję wielkiego cudu, CUDU przez duże C, a nie umiem docenić tych małych szczęść, małych radości, które inni rozpatrują w kategorii cudu... Jak możliwość zjedzenia śniadania przy stole czy zaśpiewania żonie ulubionej piosenki?
Cieszę się, że mój mąż ma takie podejście. Dokładnie takie jak B. miał. I muszę dziękować Bogu, za te cudowne lata kiedy B był w naszych życiach, że jakimś trafem, odnaleźli się z moją Mamą.  By ona po 40-tce, a On po 50-tce przeżyć miłość swojego życia.
To właśnie Jego ulubiona piosenka.


 
Bóg jest. Musi być. Gdybym przestała w niego wierzyć, musiałabym przestać wierzyć w to, że nasi bliscy po śmierci zostają z nami. A Oni są. Ja to wiem. Patrzy na mnie moja kochana Babcia, mój Dziadek, a teraz B. Najgorsze, gdy odchodzą za wcześnie... ale czas, który jest nam dany chyba zawsze będzie wydawał się za krótki. Nie możemy odkładać nic na później. Później może nigdy nie przyjść....



A tak przy okazji, w poniedziałek mój mąż dzwonił do OA. I z tego telefonu dowiedzieliśmy się jeszcze mniej niż zwykle. Kierowniczka OA chora, wraca w przyszłym tygodniu. Druga Pani psycholog na urlopie, a ta co odebrała to ona jest chyba najmniej zaangażowana (nie miała z nami kursu), bo nie jest tam takim pełnoetatowym pracownikiem, więc nic nam nie powiedziała. 
 
Czas, czas... Na wszystko trzeba czasu.... By doczekać się na szczęście, by schować głębiej smutek....



piątek, 21 sierpnia 2015

Distance and time

Przez chwilę się zastanawiałam czy coś pisać w ogóle. Nie chciałam złamać danej sobie obietnicy o pozytywnym nastawieniu. No ale czasem się nie da.  Zresztą tak naprawdę staram się ogromnie być tą optymistką, jaką zawsze chciałam być. Mierzę się z przeciwnościami z uśmiechem na ustach ale łzami w oczach. Niestety.

Tydzień w pracy całkiem ok. Nie narzekałam w ogóle. Zresztą układam sobie tak w głowie, żeby  praca nie miała zbyt dużego wpływu na moje życie.
Ale równowagą moją zachwiało kilka innych  informacji. Ta analogia z kulą śnieżną niestety bardzo tu pasuje. Łatwiej trzymać równowagę, niż ją odzyskać, gdy coś ją zaburzy. Chyba już tak w moich kartach jest zapisane, że któryś aspekt mojego życia musi być do dupy.

Z mężem mojej Mamy jest bardzo źle. To mnie w tym tygodniu przytłoczyło. W zasadzie cała reszta jest nieistotna i nieważna. Martwię się o Niego, martwię się o Mamę. Ona nie miała lekkiego życia. W końcu jej się od jakiegoś czasu zaczęło układać, mogła odetchnąć i być szczęśliwa. Teraz muszę robić dobrą minę i być dla niej silna, choć po każdej rozmowie z nią, w łazience wyję...  A B.- jej mąż to taki dobry człowiek. Też nie miał lekko. Życie doświadczało go na każdym kroku. Też z Mamą w końcu znalazł spokój i szczęście. A teraz jest taki słaby, taki wątły, i ciągle powtarza, że nie chce umierać... Jeszcze nie.. Modlę się (choć czasem zastanawiam się czy jeszcze wierzę w Boga? ;/ ) o to by nie cierpiał... Za krótko mogli być razem. Ale chyba zawsze jest za krótko....  :(

Przez ostatnie dni nie robię nic innego jak słucham jego ulubionej piosenki  i staram się odnaleźć spokój. Dziękować za to, że pojawił się w Mamy i naszym życiu. Że pomagał nam kiedy bardzo tego potrzebowaliśmy.  Kocham Go bardzo i wiem, że on nas też kocha. Tak bardzo miałam nadzieję, że pozna nasze dziecko.  Że nasze dzieciątko będzie miało 3 dziadków...   Niech się stanie cud. Proszę.

Mój tata był na kontroli. Okazało się, że nie tylko w nogach ma tętniaki. W aorcie brzusznej też jest tętniak. I to duży, w zasadzie kwalifikujący się do operacji. A on dalej pali. Nie mam słów. Nie wiem jak go prosić, jak straszyć.

Te kolejne informacje może by mnie w ogóle nie przejęły, gdyby nie to że ten smutek już zagościł na dobre , a one tylko mnie dobiły. Kolejne ciąże. 3. Trzy drugie ciąże.  Jedna wśród dobrych znajomych, z paczki ze studiów - w ten sposób zostaliśmy  już nie ostatnią parą bez dziecka, ale ostatnia parą bez DWÓJKI dzieci.   Oczywiście cieszę się ich szczęściem. Ale uświadomiłam sobie jednak jak bardzo od tych moich przyjaciół jesteśmy daleko. Jak chcąc nie chcąc nasz brak dzieci przynajmniej częściowo wyeliminował nas z ich życia. No bo ile można chodzić na kinderbale bez kinder?  W zasadzie nie wiem czy to my się trochę wykluczyliśmy sami, podświadomie szukając towarzystwa bezdzietnego? Czy to naprawdę musi definiować nasze życie?

Druga ciąża to koleżanki z pracy. I ta będzie mieć na mnie bezpośredni wpływ. Bo od września będę miała przez to więcej dodatkowych godzin/dni. Nie jestem potworem, nie o to chodzi, że  mam coś przeciwko, że jak któraś z dziewczyn zajdzie w ciążę to cała reszta zespołu musi tę lukę wypełnić. Chyba bardziej zabolało mnie to, że naprawdę wierzyłam, że to ja będę następna osobą, która sprawi ten "problem" kolegom z pracy. I chyba to bardziej zabolało.

No trudno. Naprawdę staram się nie łamać. Myśleć pozytywnie.

Znalazłam kolejną piosenkę, która idealnie pasuje do naszego adopcyjnego czekania. (może jeden wers nie, ale to sobie zmieniam "wish You would stay" i śpiewam  "wish You were here" i wtedy wszytko gra.. Dziś kilka godzin siedziałam nad tą kompilacja zdjęć i słów. Musiałam się czymś zająć. Wybierałam zdjęcia, dostosowywałam, kiedy się mają zmieniać, koordynowałam z tekstem. Nie musiałam myśleć  o niczym innym. Tylko nad tym żeby się zgadzało. To takie moje wołanie do naszego dzieciątka. Ale nie smutne. Tylko pełne nadziei.






poniedziałek, 17 sierpnia 2015

I po urlopie...

Wróciliśmy. Cało i zdrowo. Było cudownie.

Nie było nas "tylko" półtora tygodnia a mam wrażenie jakby ten urlop trwał z miesiąc. Chyba dlatego że tyle różnych rzeczy robiliśmy. 4 książki przeczytane w trakcie błogiego plażowania, zebrany koszyk maślaków i koźlaków, przejechane kilkadziesiąt kilometrów na rowerach, rozegranych kilka partii tenisa, "wypływane"  kilkanaście godzin na windsurfingu..   O ilości przejedzonych lodów nie będę wspominać... :) I te zachody słońca, niby w tym samym miejscu, a codziennie inny.


Z perspektywy zastanawiam się kiedy to wszystko robiliśmy :) Utwierdzam się w przekonaniu, że jeśli tylko nie leje to nasze morze jest idealnym miejscem do spędzania wakacji. Nawet wyśmiewany w ostatnich tygodniach  "parawaning" nam zbytnio nie przeszkadzał. My mieliśmy zawsze dużo miejsca w pierwszym rzędzie (tyle, że od strony wydm ;) I nawet bez parawanu nikt nam na koc nie wchodził :)


Ogólnie tego właśnie potrzebowałam. Maksymalnie odpoczęłam mentalnie. Fizycznie jestem trochę wymęczona  (i poobijana ) -  wieczorami zasypiałam w pół słowa, za to mój mózg był na wczasach w zasadzie przez całe te 12 dni.  Naładowałam się pozytywnie i mam nadzieję, że ten stan się utrzyma.

Starałam się odciąć od "czekania". Nie myśleć, nie analizować, po prostu cieszyć się tym co mam, kim jestem, z kim jestem. Książki, które czytałam też nie dotyczyły adopcji. Odcięłam się. (No dobra, na Wasze blogi wchodziłam, ale to taki mały grzeszek ;)

Były momenty, kiedy  wracałam  do swojego znanego smutnego stanu, ale na szczęście były to tylko chwile. Zdecydowanie najgorszy poranek był w zeszły czwartek, kiedy obudził mnie telefon - wyświetlił się numer, którego nie znałam. Nie wiem co sobie ubzdurałam, w końcu OA zawsze dzwonił do mnie z tego samego stacjonarnego numeru telefonu, ale mimo to za każdym razem zanim odbiorę telefon z nieznanego numeru biorę głęboki wdech i moje wewnętrzne ja mówi- to może być to, przygotuj się, skoncentruj - ZAPAMIĘTAJ TĘ CHWILĘ.  To może być najważniejsza chwila w twoim życiu.

 No raczej spodziewacie się, że gdyby to był telefon z OA to ten post miałby inny tytuł.  Czy Wy też tak macie? Trochę się na siebie wkurzyłam, że tak mnie rozstroił ten telefon. To  był poranek po nieudanym oglądaniu spadających gwiazd. To była jedyna chyba pochmurna noc na całym naszym urlopie. I tak wyciągnęłam męża na plaże i siedzieliśmy tam do pierwszej w nocy, łudząc się, tzn. w sumie  tylko ja się łudziłam, że się rozpogodzi. Może za intensywnie myślałam wiecie o czym i stąd to poranne rozczarowanie?
Ten stan niepokoju, ale też nadziei przy odbieraniu tych nieznanych numerów. Ten moment, kiedy w pracy ściszam i odkładam komórkę i za KAŻDYM razem przychodzi myśl, czy akurat nie przegapię tego telefonu. Nie lubię tego uczucia.

Dziś już po pracy. Pierwszy dzień, choć pracowity , minął przyjemnie. Od rana powtarzałam sobie, że nie pozwolę negatywnym ludziom i rzeczom, na które nie mam wpływu popsuć mojego nastawienia. Robić swoje i robić to dobrze.  Nie zadowolę wszystkich, choćbym nie wiadomo jak się starała. Nie muszę być też we wszystkim najlepsza.

Są też plusy powrotu do domu. W końcu swoje duże łóżko, własna kuchnia, moje kwiatuszki - no i przede wszystkim koteczki!!! Ale się za nimi stęskniłam. Od wczoraj wszędzie za mną chodzą, jakby się bały, że znów wyjedziemy. Szaraczek nawet trampek pilnuje :)




Nie wiem czy to był ostatni urlop we dwoje. Być może. Ale jedna z książek, które czytałam uświadomiła mi, że jest jeszcze tyle rzeczy, których nie zrobiłam, a które bym chciała zrobić. Mocno wierzę w to, że zrobię je też z naszymi dziećmi. Ale może łatwiej będzie teraz się już za nie wziąć? Potem może nie będzie już tak łatwo pogodzić te pomysły z obowiązkami rodzicielskimi. Tak jak pisałam na początku blogowania: pora przestać czekać. Trzeba żyć!

W sierpniu jeszcze zadzwonimy do OA. Jeśli nic się nie wydarzy to we wrześniu weźmiemy jeszcze tydzień urlopu. Życie jest za krótkie, by odkładać wszystko na później. Zbyt boleśnie ten rok mi to uświadomił...



środa, 12 sierpnia 2015

Noc spadających gwiazd

Miałam sobie zrobić urlop od blogosfery, ale i tak siedzę na Waszych blogach i ciesze się z nowych członków rodziny, z postanowień sądowych, smuce razem z oczekującymi.  No nie da się wyłączyć emocji na zawołanie... minął tydzień naszego urlopu i naprawdę chłone go pełna piersią jako para bezdzietna.  ;) jeździmy wszędzie na rowerach, gramy w tenisa (korty są za darmo!!), trzy książki juz przeczytane podczas leżenia na plaży... niby bajka. Pogoda tez cudna bo tylko Pomorze chyba nie dotknięte zostało upałami  po 38 stopni.
Wejście w świat blogów pozwoliło mi też uświadomić sobie ze nie jestem sama. To fakt, na plaży większość jest z dziećmi.  Ale gdy człowiek przygląda się blisko jest trochę takich "nas".. w drodze na plażę widziałam 2 razy dziewczyny robiące zdjęcie bocianów.  Może są amatorami ornitologami, ale może tak jak my czekają na swojego bocka. .. a część par z dzieciaczkami na plaży może świętuje swoje pierwsze wspólne wakacje po telefonie. Nie jest źle.  Kiedyś to będziemy My.


Nawet jeśli teraz wydaje nam się ze ośrodek o nas zapomniał. .. Nasz dzieciaczek nas znajdzie. Teraz też co dzień do nas jakiś przychodzi. Dziś rano na tenisie towarzyszyli nam 6 letni Kuba i Tomek - podawali wszystkie piłki i "sędziowali", wczoraj na plaży 3 letnia Nina, która uciekała od Mamy do nas, parę dni temu 1.5 roczny Piotruś, który dziwnym trafem wszystkie kroki kierował na nasz koc... :) także będzie dobrze.  Znajdzie nas!


Moje pozytywne nastawienie jest de facto bardzo niestabilne. Małe informacje łatwo je zaburzaja
 Jak np wczoraj przyjaciółka przez telefon opowiadała o weselu znajomej i mimochodem wspomniała że tamta już jest w ciąży wczesnej, bo tak sobie zaplanowała.  Ot tak. Zaplanowała ze na weselu będzie w  ciąży i jest. Proste? Proste. Ukłucie było.  Na szczęście jest mój Mąż.  Najukochańszy. Który zrobi z siebie  najsłodszego pajaca na świecie, żeby mnie rozsmieszyc. Niezależnie od tego ile razy mu powiem żeby znalazł sobie nową lepsza żonę. ..a on trwa. :*


A wspominałam że On robi najlepsze Mojito  na świecie? W szklankach ze sklepu wszystko za 1 złoty :) (nasza kwatera jest beznadziejna i musieliśmy ja trochę doposażyć;)


Jest w porządku.  Mogłoby być lepiej, jasne. Ale muszę cieszyć się tym co mam, koncentrować na tym co dobre. Inaczej zwariuje. Bardzo łatwo przychodzi mi pogrążanie  w smutku, musze aktywnie go przepedzac żeby mu się nie dać.  Robie co mogę.  Na urlopie jest łatwiej bo moje pracowe smutki nie destabilizuja mojej równowagi,  nie ma efektu kuli śnieżnej.  Z małej sprawy wielka rozpacz. Od poniedziałku pewnie znowu się zacznie... ale jeszcze 4.5 dni.  Ale nabrała dystansu. Układam w głowie co jest ważne, a co będę olewać.  Na pewno muszę wprowadzić trochę zmian, ale to już po telefonie, a w zasadzie po macierzyńskim. W końcu chyba jestem na ostatniej prostej oczekiwania, co nie? :)

A w międzyczasie perseidy.  Dziś w nocy dokładnie.   Mamy zamiar wziąć koc, winko i leżeć na plaży obserwując te spadające gwiazdy... życzenie będzie jedno.  Ale nie powiem Wam jakie.  Bo się nie spełni... ;)

Jak byłam mała myślałam, że przesuwające się po nocnym niebie światełko samolotu jest taką gwiazdą. .. później ktoś to ubrał w piosenkę. ..

Don't you wish  that aeroplanes in the nightsky were shooting stars? I could  reallly  use a wish right now,  wish right now. .. wish RIGHT NOW. ...

P.S. przepraszam za interpunkcję  i inne błędy, ale piszę z komórki. Nie mam tyle cierpliwości, żeby wszystko poprawić...

wtorek, 4 sierpnia 2015

Urlop. Oh yeah!

To już!  Zaczęliśmy urlop :) na półtora tygodnia smutki na bok! Wczoraj zaraz po powrocie do domu otworzyłam schłodzonego cyderka i wypiłam pod ten urlopik :)

Dziś rano pobudka o 5ej, szybkie dopakowanie auta i ruszylismy:) zapakowani  pod dach prawie, no cóż - nie jest to moja mocna strona. Chciałabym wdrożyć minimalizm  w tym aspekcie, ale ciężko. ..


Chyba się powoli uzależniam  od tego blogowania bo pisze z komórki ;)  ale dziękuję, że jesteście tu ze mną i dajecie mi odczuć, że nie jestem sama. Bardzo doceniam Wasze wsparcie. BARDZO. Dziękuję :*

Jedyny smutek, że za kotkami  będę tęsknić. Zostają w domu pod opieką, ale jak nie tęsknić za tymi moimi dwoma szkrabkami.  Nawet za ich porannym budzeniem. .. szaraczek dużo bardziej lubi się fotografować- tak mnie  żegnała  :)


Dam znać jeśli będę musiała przerwać urlop ;)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Przedurlopowo

Weekend minął pod znakiem przygotowań do urlopu. W zasadzie miał być jego początkiem, ale mąż dostał wolne dopiero od środy i nie mógł wziąć pełnych dwóch tygodni..  Przełknęłam tę gorzką pigułkę i w ramach oszczędzania urlopu na "jak już będzie dzidzia" ;) postanowiłam w poniedziałek i wtorek też pójść do pracy.  Jeden z tych dni już za mną, jeszcze tylko przeżyć jutro i .... wakacje :)


Wyjazd zaplanowaliśmy też na ostatnią chwilę bo do końca mieliśmy nadzieję, że już takiego typowego urlopu w tym roku nie będzie... a przynajmniej nie we dwójkę. No ale OA ma chyba przerwę wakacyjną i nic się nie dzieje... Cudem udało nam się znaleźć jakiś nocleg nad naszym polskim morzem od przyszłej niedzieli na tydzień, ale na dni od środy do niedzieli jeszcze nic nie mamy. Najwyżej będziemy spać  na plaży lub na campingu (namiot na wszelki wypadek mamy ;)

Jedziemy na Półwysep Helski. I w planie aktywny wypoczynek. Jak w zeszłym roku windsurfing, bierzemy rowery, w tym roku weźmiemy też rakiety do tenisa (gracze z nas nijakie, ale poodbijać bez ładu lubimy a w pobliżu naszej kwatery jest kort ;)  Także w planach jest akywnie, ale mam nadzieję że czasu na leżenie i czytanie książek na plaży też nie zabraknie. Już kilka czeka, żeby je wrzucić do walizki.



Sam weekend był cudny. Trochę pochodziliśmy po sklepach kompletując rzeczy na wyjazd. I zupełnie niechcący (sic!) wpadła do koszyka koszulka.. miałam nie kupować, ale skoro przyszli rodzice kupili sobie pianki na windsurfing to dla dzieciaczka też jest tematycznie. Żeby nie było, że o Tobie nie myślimy, Kruszyno :*



Wieczorem zupełnie przypadkiem w telewizji "Chce się żyć". To dopiero zbieg ogokoliczności. Podwójny, bo na zakupach widziałam, ze DVD z tym filmem jest załączone do "Twojego stylu" i miałam go kupić wychodząć z hali hieprmarketu, ale zapomniałam. Wracam do domu, włączam TV i proszę.... Jakby to Coelho powiedział, wszechświat sprzyja Twojemu pragnieniu :) Sam film nie był zły  (faktycznie  super rola głównego aktora), ale myślę, że bez przeczytania książki nie podobałby mi się aż tak bardzo. W książce dużo bardziej "wchodzimy w głowę" chłopaka z porażeniem mózgowym,  jego przeżycia i uczucia są bardziej namacalne. Relacje z otoczeniem też trochę po macoszemu potraktowane w filmie, wiele rzeczy niedopowiedziane. Polecam - ale po przeczytaniu książki.




Nie dawaliśmy znać do Ośrodka że gdzieś jedziemy albo coś planujemy. Wcześniej to robiliśmy, ale teraz stwierdziliśmy, że nie ma sensu. Znad polskiego morza łatwo wrócić jakby co. Zresztą my nie jesteśmy z tych co często dzwonią, można wręcz powiedzieć, że rzadko. W zasadzie od kwietnia się nie przypominaliśmy. Patrząc na to, że czekamy dłużej niż inne pary z kursu to pewnie źle robimy. No ale za bardzo nie widzę sensu w tym dzwonieniu. Zbieramy się do tego zawsze bardzo długo, a nic z tych telefonów i tak nie wynika. "Trzeba czekać, no nie wiadomo ile, nie da się przewidzieć, cierpliwości"....Ostatnio to nawet mi złudne nadzieje zrobili w kwietniu, bo jakoś tak zasugerowali, ze się biorą "za nasze".. i nawet dopytywali kiedy  dokładnie mnie nie będzie (akurat wtedy dzwoniłam, ze na dwa tygodnie zagranicę wyjeżdżam) i co? wielkie nic. W związku z tym nie dzwonimy. Plan jest, że zadzwonimy pod koniec sierpnia.... No chyba że oni najpierw...


Jak nic do tego czasu się nie podzieje, to będziemy myśleć co dalej...  Zgłaszanie się do innych ośrodków raczej nie wchodzi w grę, nie chcę jeszcze raz przechodzić przez opowiadanie historii o sobie, pseudo-poznawanie się na paru spotkaniach.... AZW się trochę boję.... Nawet nie ze względu na MB, ale bardziej ze względów prawnych- że będą doszukiwać się handlu dziećmi, nieuczciwości, problemów z brakiem możliwości pójścia na urlop macierzyński od razu....  Choć samej AZW nie jestem przeciwna i może kiedyś to będzie droga dla nas...  Nie wiadomo co nas czeka w przyszłości.

Na razie mam wrażenie, że cały proces adopcji jest gdzieś daleko. Czekam na niego bardzo, ale w trakcie kursu, czy wcześniej podczas załatwiania papierów był bardzo namacalny. Teraz jest bardzo odległy, może gdzieś się toczy,  przesuwamy się w górę tej nieistniejącej nie-kolejki.. Ale jest to tak niewidoczne, że czasem mam wrażenie, że nierealne. Może to jest właśnie ten magiczny czas kiedy telefon faktycznie jest zaskoczeniem, kiedy pojawia się znikąd. Z chmur.....

Nie wiem. Na razie będzie urlop. Na razie czas bez zmartwień. Jak Scarlett z Przemineło z wiatrem.. o poważniejszych sprawach "pomyślę jutro..." A dziś wieczorem zjem kukurydze i napiję się cydru. I może zacznę się pakować.