niedziela, 20 września 2015

Chyba przerwa

Tak. Potrzebuję przerwy. Nie chcę tutaj pisać samych negatywnych przemyśleń, to nie jest tak, że ja wiecznie smutna jestem przecież...  Może zacznę od pozytywnych wydarzeń, później tylko wspomnę o cotygodniowej dawce "kopa w dupę od losu" (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej się nie da) i po tym nastanie dłuższa przerwa w oczekiwaniu na coś weselszego...

No to z pozytywów urlop doszedł do skutku. Muffiny z gruszką i imbirem (jedne z moich ulubionych) już upieczone na 1300km podróży autem...  Kotki do Babci, a my w drogę.


A co do tych kopniaków od losu, to nie daje mi on odpocząć w tym roku. Co parę dni MUSI się coś wydarzyć. W sumie nie powinnam być zaskoczona. Chyba nawet nie umiałam się za bardzo smucić.. tylko przyjęłam to jako kolej rzeczy..

Okradziono nas. W zasadzie mnie, bo ukradli "tylko" moje rzeczy. Włamano się nam do mieszkania, skradziono "małe" rzeczy. Takie łatwe do schowania w kieszeni.
Nie lubię chodzić w biżuterii, jako jedyną ozdobę noszę zegarki, więc były one dobrej jakości. Były - bo został mi tylko jeden, w którym danego dnia chodziłam.
Podsumowując: 4 dobre zegarki, 200euro, trochę innej biżuterii i co najcenniejsze dla mnie i jedyne czego nie da się zastąpić już nigdy....... Obrączkę i pierścionek zaręczynowy.

No szlag niech trafi tego złodzieja. Żeby ukraść obrączkę to już trzeba być skur....  :( Także mam nauczkę,że w niej nie chodziłam (w pracy i tak zdejmuję ... ) Piąta rocznica w październiku będzie bez obrączki już. Mąż mówi, że zdążymy zrobić dla mnie nową.. ale to już nie będzie ta sama... :(
 
Nie wiem dokładnie kiedy, nie wiem dokładnie kto- choć przypuszczenia mam. Początkowo podejrzewałam gościa od kładzenia płytek, bo on miał dostęp do kluczy.. ale jak zaczęliśmy szukać to brakuje nam jednego kompletu kluczy. Nie wiem czy ktoś mi je ukradł z torebki, czy gdzieś mi wypadły (no ale przecież zauważyłabym???) .. ale nawet jeśli wypadły, to ktoś musiałby iść za mną. Chyba że wypadły na klatce. Ciagle kręcili się robotnicy remontujący mieszkanie obok naszego...  Dowodów żadnych nie mamy. Przez to, że jednych kluczy nie ma, nie możemy rzucać bezpodstawnych oskarżeń na być może niewinnych ludzi. Taki los.

Staram się myśleć pozytywnie. Naprawdę mogli ukraść więcej.
 
Nasze laptopy, moją lustrzankę, kamerkę Męża, itp itd..... Zastanawialiśmy się czy to nie była taka pierwsza wizyta, sprawdzająca -bo faktycznie wszystko poodkładali na miejsce, wyjęli zegarki z pudełek i zamknęli  te pudełeczka... Gdyby nie to, że mamy tydzień urlopu i szukałam tych Euro to byśmy się może później zorientowali... Albo dopiero jakby ukradli większe gabarytowo przedmioty..

Dziwny ten złodziej był. Mężowy złoty łańcuszek i jego zegarek (też dobry)zostawili... Nasze pulsometry Garmina do biegania też zostawili, mimo że warte więcej niż zegarki.... Te rzeczy były w tej samej szufladzie co te skradzione.
Do salonu nie weszli w ogóle. Stamtąd nic nie wzięli. Tylko z sypialni. Może dlatego, że tam zasłonięte żaluzje, może bali się, że kamerka do Skype'a znad telewizora jest aktywna?
Najgorsze jest to, że moje poczucie bezpieczeństwa jest w strzępach.. Baaa, nie ma go wcale.  Za każdym razem jak wracam do domu boję się,  czy wszystko będzie na miejscu. Wychodząc chowam laptop do szafy pod ubrania. Irracjonalnie.. Przecież zmieniliśmy zamki..... No ale okradli mnie też, a może właśnie głównie, z poczucia bezpieczeństwa.

Mimo wszystko wyjeżdżamy. Na tydzień. Zostawiliśmy amatorski monitoring w domu. I krzesło dosunęliśmy pod klamkę drzwi frontowych.  Irracjonalnie.
Na balkonie zostały wrzosy.  Niby oznaczają ochronę....






środa, 16 września 2015

Chcę więcej...

Nie mam siły, no może raczej weny pisać.. każdy dzień jest zasadniczo taki sam.
Praca, dom, obiad, praca, wolny weekend, pracujący weekend..  Już powoli tracę rachubę jaki jest dzień tygodnia.

 Z drugiej strony chcę mieć ten pamiętnik. Chcę wiedzieć co czułam, co robiłam kiedy rodziło się moje dziecko.. Czy czułam, że to dzień, który zmieni moje życie? Czy byłam dziwnie wesoła czy melancholijnie smutna?

Dobrze, że jest aparat w komórce. Jakoś tak mam, ze co dzień robię nim zdjęcia. Choćby moich kotków. Może akurat dzięki temu przypomnę sobie ten ważny dzień.. Czy on się już wydarzył? Czy dopiero będzie? Ciągle się nad tyim zastanawiam...
Czy piekłam wtedy szarlotkę czy kłóciłam się z mężem?

(Sezon na szarlotki i herbatki z cytryną i miodem rozpoczęty.... ) 




Brakuje mi bliskości. Brakuje mi kontaktów międzyludzkich. Ta wirtualna rzeczywistość to jednak dla mnie za mało....
Chcę odwagi, by te moje relacje z ludźmi w realu były bliższe. Wiem, że aby tak się stało muszę się otworzyć. Muszę wystawić na zewnątrz swoje kruche ja, które wiele razy było zranione. I boi się . Jak cholera.
Ale inaczej się nie da.
Tylko jak to zrobić? Jak  przestać się bać..
Znam odpowiedź, wiem, że jest prosta. Trzeba podjąć ryzyko. Skoczyć na głębię...
Tylko co jeśli się nie uda?



wtorek, 8 września 2015

Co dobrego

Ostatnie lato obfitowało w nieszczęścia. Miałam wrażenie, że jak tylko odetchnęłam i zażegnałam jeden kryzys, przychodził następny. Może tak to już w życiu bywa, ale w te parę miesięcy przerwy między tymi wydarzeniami zrobiły się niebezpiecznie krótkie. Ramię wstępujące sinusoidy nie zdążyło osiągnąć  poziomu wyjściowego i znów zaczynał się spadek formy.

Takie miałam wrażenie przynajmniej. Postanowiłam spisać te dobre rzeczy, które się  wydarzyły. Chyba po to żeby pokazać samej sobie, że nie jest aż tak źle. Baaaa.. Były momenty kiedy wydawało się, że wygrałam los na loterii....

Co się podziało dobrego? Co powinnam docenić?

--> Cudowne wakacje. 1,5 tygodnia sportu, książek, lenistwa. Wszystkiego po trochę - dokładnie tyle, ile się danej rzeczy chciało. Bez martwienia się o pracę, bez wiecznego czekania i myślenia kiedy zadzwoni telefon. Totalny luz.  Był i rower, był i tenis, i plażing. Nawet w międzyczasie parę grzybków się znalazło i będzie z nich może zupa grzybowa ;)



--> Podszkoliłam się  w windusrfingu. Pierwszy raz próbowałam w zeszłym roku i naprawdę spodobało mi się to. Pierwsze ślizgi z zawrotną (przynajmniej dla mnie;) prędkością  i to uczucie wolności, kiedy słona woda pryska na ciało, a wiatr rozwiewa włosy.  Poza tym to uczucie, że z czymś idę do przodu, w czymś jestem co raz lepsza. Po prostu satysfakcja.


--> Poukładałam priorytety. Zdystansowanie się od pracy na tyle, by nie miała ona bezpośredniego wpływu na mój nastrój i samopoczucie. Po prostu chyba zrozumiałam,  że w dotychczasowym miejscu pracy muszę tylko jakiś czas jeszcze  "dopracować, przepracować". Czerpiąc dla siebie tyle co mogę, co głównie polega na SAMOrozwoju, bo od tych moich PSEUDOautorytetow  w pracy uczyć się nie chce. Powinnam już jakiś czas temu zmienić swoje oczekiwania i nie popadać we frustrację. To TYLKO praca. Ludzie w niej to ZNAJOMI z pracy. Raczej nie więcej.

 --> Uratowana noga Taty. Dzięki Bogu! Tyle chyba w temacie, bo nic więcej dobrego  się w tym temacie napisać nie da. Jakiekolwiek zgłębianie tej kwestii to smutek, że dalej nie robi nic by powstrzymać progresję choroby i  marnuje sobie życie...

--> Powrót do biegania. Będzie jeszcze lepiej. Upały się skończyły, liczę że nastaną  niedeszczowe złotojesienne dni,  kiedy bieganie po lesie to jest po prostu nieziemskie przeżycie, tak jest pięknie.

--> Decyzja o wrześniowym urlopie. A co! nie ma co marnować czasu, z dzieciaczkiem nie będzie można tak aktywnie  spędzać urlopu, przynajmniej na początku, więc może jednak jeszcze jeden "ostatni" urlop przed rodzinnymi wakacjami?

--.> Nowe płytki na balkonie i w końcu płytki w kuchni nad blatem. Mała rzecz a cieszy.  Zawsze będzie mniej wkurzać  ta wiecznie pochlapana ściana nad blatem. Już mnie strasznie denerwowała. Nasze mieszkanko pewnie nigdy nie będzie do końca "wykończone", np łazienki nie remontowaliśmy tak generalnie po poprzednich właścicielach, tylko jakieś małe przeróbki- i pewnie już w całości jej nigdy nie zmienimy. No  chyba, że nasze plany docelowej zmiany na więcej niż 2 pokoje szlag trafi.

--> 70 rocznica ślubu Dziadków męża. Tak. SIEDEMDZIESIĄTA! wiecie jaka to? KAMIENNA. Chyba gorszej nazwy nie ma. O przepraszam, jest. 80-ta to dębowa.   Kojarzy mi się to tylko z nagrobkiem i trumną. Tfu, tfu, okropne nazwy.  Za to cudowne wspólne życie. Cudne obchody rocznicy w gronie w zasadzie tylko najbliższej rodziny (dzieci, wnuki i prawnuki) która i tak jest  na tyle liczna, że wypełniła cały wiejski kościółek.  Przygotowaliśmy dla niech zdjęcia z poprzednich okrągłych (co 5 lat ) rocznic. Bardzo wzruszające było patrzeć na ich szczęście.  Na zdjęciach widać  jak się wszyscy  zmieniali. Śmiechu było przez to!!!  Oby do 75-tej. Dla takich chwil naprawdę warto żyć.


--> Mąż . Chyba jednak powinien znaleźć się na początku  jakiejkolwiek listy pozytywów. Jako constans, wartość niezmienna . Nie wiem jak bym dala rade bez niego. Nie wydarzył się oczywiście przez ostatnie dwa miesiące, nie jest to żadna nowość, ale gdyby nie on to byłaby w dużo gorszej formie psychicznej.



 --> Założenie bloga. Poczucie jak bardzo człowiek nie jest sam i że tyle z Was ma podobne problemy, podobne rozmyślania, i możemy krótkim lub dłuższym słowem wesprzeć się wzajemnie jest czymś dla mnie bardzo nieoczekiwanym. Dzięki Wam czuję się podbudowana. Ciesze się, że tu się znalazłam, że Wy odnalazłyście mnie . I choć nie o wszystkim jeszcze umiem tutaj mówić,  a w zasadzie pisać, to myślę, że z czasem będzie coraz lepiej. Dziękuję! :*

Jakby nie było te rzeczy, które wymieniałam to nie są wcale takie małe radości.  Pewnie tych mniejszych, takich codziennych jest o wiele więcej, lecz ciężko pamiętać o nich z perspektywy dwóch miesięcy.  Chociażby wczorajsze: "lubię ciocię"  od 3-letniej bratanicy męża, siatka pysznych malinowych pomidorów od babci (stała po nie pół godziny w kolejce na rynku, w mieście takich nie ma! :), komplement od dawno niewidzianej cioci, że niby mam ładną cerę... Niby głupoty.
Ale ważne, najważniejsze. Z nich się składa to nasze całe życie. I będę doceniać te rzeczy, na nich się koncentrować. A co! Nikt mi nie zabroni! ;) (W sumie powinnam napisać, że będę się UCZYĆ doceniać te rzeczy, a nie mądrzyć się, że niby tak już robię ;)

Bo po drodze po te wielkie marzenia, spełnia się setki pragnień, zdarza się tyle pięknych chwil,  które wydają się z pozoru tak błahe, ze nikt nie nadaje im rangi "marzenia" czy "szczęścia". Ale co by było gdyby ich nie było? Czy dalej marzyłabym o tym  WIELKIM marzeniu, o swoim WIELKIM szczęściu?

Dziękuję za to co mam. Na pewno nie mam najgorzej. Nie mam tez najlepiej, to jasne. W końcu jestem Polką, wiec narzekanie i oglądanie się kto ma lepiej mam we krwi ;)

Mówię dobranoc z uśmiechem na twarzy. Rano postaram się powitać dzień tak samo.  


piątek, 4 września 2015

W mojej głowie wojna

Czas powoli wszystko porządkuje. Życie idzie do przodu niezależnie od tego, kto odchodzi...  Mama powoli układa swoje uczucia, próbuje się przystosować do tego innego życia..  Dla nas powoli też już ta śmierć staje się bardziej rzeczywista, realna...  I gdy pierwsze emocje opadają, zostają dobre wspomnienia i mimo wszystko uśmiech na twarzy...  Przez zeszły tydzień codziennie wieczorem mieliśmy z mężem "ICE CREAM PARTY" Takie jak kiedyś z B.


Ale los dalej nas nie rozpieszcza. W tym tygodniu zawirowania zdrowotne miała moja siostra. Już nawet nie mam siły opisywać co się działo, ale otarło się o Pogotowie.  I to akurat będąc na wyjeździe nad morzem. Na szczęście ostatecznie nie zostawili jej w Szpitalu, ale nie mogła kontynuować pobytu, zwłaszcza, że była tam sama. Bez zastanowienia w przeciągu pół godziny zwolniłam się z pracy i postanowiłam po nią pojechać. Na szczęście mąż nie puścił mnie samej i pojechaliśmy razem, bo takiej trasy w jeden dzień sama bym nigdy nie zrobiła. I tak o 14 już byłam za kółkiem odbierając Męża ze stacji metra, o 18.15 byliśmy w okolicach Jastrzębiej Góry, odwieźliśmy siostrę do Krakowa i o 5.15 byliśmy z powrotem w Warszawie, bo tego dnia nie mogliśmy nie być w pracy.  O ósmej. 
Za dużo, zdecydowanie za dużo. Ktoś mnie nie posłuchał jak mówiłam, że już nie potrzebuję niczego co mnie nie zabije, a wzmocni. Wystarczy. Jestem silna.

W tym wszystkim doceniłam jednak moc rodziny. Nic nie ma znaczenia takiego jak rodzina. Cała reszta jest totalnie nieistotna.

W ten dzień kiedy to się stało, rano na jakimś blogu przeczytałam, żeby znaleźć rzeczy, za które się jest wdzięcznym danego dnia. Chciałam zrobić podsumowanie tego roku, tego feralnego 2015. Takie na pozytywnie. Żeby w tej całej gmatwaninie niekorzystnych zdarzeń odnaleźć momenty dobre, te małe szczęścia, których przecież było na pewno wiele. No i telefon od siostry trochę mi te plany zaburzył. Ale zrobię to. Ogarnę się i zrobię... Uporządkuję te pozytywne wydarzenia.


Za oknem dzisiaj deszczowo. Poranek był bardzo rześki. Koniec lata. Chyba się cieszę. Lato nigdy nie było moją ulubioną porą roku. Zawsze wolałam albo nieśmiałe wiosenne słońce i jej świeżą zieleń, albo ukochaną wczesną jesień. Tą złotą ma się rozumieć...  Trochę melancholijną,  zamyśloną, płaczącą deszczem... To zawsze byłam bardziej ja.
Niech to lato się skończy. Mam wrażenie, że tak samo jak tegoroczne upalne dni i ostre słońce wypaliło życie z roślin i drzew, tak i mnie te wydarzenia ostatniego lata spaliły wnętrze. Potrzebuję odetchnąć. Potrzebuję odsapnąć i ochłonąć...

Jeśli chodzi o nasze adopcyjne czekanie mam coraz więcej wątpliwości. Im więcej czasu mija, tym jakoś mniej mam sił wierzyć w to, że się poukłada. Może my będziemy akurat tym jedynym przypadkiem, których dziecko się nie odnajdzie? Może nie będę mogła zaakceptować pewnych rzeczy i i nie będę potrafiła przyjąć propozycji.... ? Są rzeczy, których się boimy, których nie przeskoczymy.


Może źle wybraliśmy ośrodek? Może trzeba było zaczekać, aż przyjmie nas taki w większym mieście, może tam jest większy przekrój ludzi decydujących się oddać dziecko do adopcji? Może nasz ośrodek będzie wolał dzieciaki dawać swoim okolicznym rodzinom  a nie przyjezdnym z daleka? Nic nie wiem. Straciłam grunt pod nogami. Czuję, że moja równowaga jest tak słaba, że byle podmuch wiatru i upadnę...

Obserwuję blogi Mam, które adoptowały ich kochane bobasy i widzę, jak jest dobrze. Ale czy nas też to spotka? Czy będziemy mieli tyle szczęścia? A może tyle odwagi, bo przecież nie znam do końca historii tych dzieciaczków, może ja akurat nie umiałabym pewnych aspektów ich historii zaakceptować i przez to straciłabym szansę na dzieciątko? Przez swój strach.
Przecież nie zawsze pierwszy telefon jest TYM telefonem. Jak się z tym zmierzyć?  Jak uporządkować myśli w głowie...  Może moje oczekiwania to za dużo...   Pogubiłam się.
Wszystko było w głowie już poukładane, a teraz znowu mętlik...

"A w mojej głowie wojna,  wieczna wojna... myśli niespokojnych ..."