piątek, 31 lipca 2015

Piękno nieoczekiwanego

Odzyskałam po remoncie swój balkon, a wraz z nim mój mały azyl. Stworzoną przez mojego męża skrzynię, na której leży materac, a całość położona we wnęce i skryta za tujami.. Mogę leżeć, popijać kawkę, czytać książki lub nic nie robić.



Cudnie. Zwłaszcza, ze dzięki temu wszystkie moje rośliny balkonowe mogły z powrotem wywędrować na zewnątrz. Pomidorki koktajlowe dostały więcej słońca i mogłam kilka dojrzałych  zjeść na śniadanko.



Książka, którą właśnie skończyłam czytać to "Nella. Piękno Nieoczekiwanego" To w zasadzie pamiętnik, napisany na podstawie bloga pewnej mamy, której drugie dziecko urodziło się z zespołem Downa.  Pierwszy rok ich wspólnego życia, przemiany jaka się w niej dokonuje - od rozpaczy w dniu narodzin po wielkie szczęście na pierwszych urodzinach córeczki.

Ostatnio książki, które kupuję oscylują pośród tematów: adopcja, rodziny zastępcze, dzieci ze specjalnymi potrzebami... Naukowe opracowania na temat adopcji oczywiście  w domu mam.. Ale nie sięgam do nich już. Na razie nie chcę suchych faktów przekazywanych totalnie bez emocji. Wolę te prawdziwe (bądź fikcyjne, ale częściowo inspirowane rzeczywistością)



Powód, że tematyka adopcyjna jest mi bliska jest oczywiście wiadomy. A zespół Downa? Wyszukując na internecie blogów poświęconych adopcji natrafiłam na kilka dotyczących  rodzin, które adoptowały dziecko z zespołem Downa.
Poczułam się bardzo malutka....

Znacie to uczucie, kiedy mówicie komuś o adopcji, a on po chwili konsternacji zaczyna gadkę w stylu: jakie to szlachetne, że nie każdy się na to potrafi zdecydować, pokochać "nieswoje" dziecko i w ogóle jakimi jesteście dobrymi ludźmi wielkiego serca..  i tak dalej.

Wolałabym, żeby już nic nie mówili. Czuję się wtedy jak oszust. Bo to dziecko ratuje MNIE w dużej części. To ono zaspokaja MOJĄ (NASZĄ) potrzebę bycia rodzicami... To ono pozwala nam zrealizować NASZĄ wizję kompletnej rodziny...  A tu ktoś mi mówi jaka jestem szlachetna. Terefere.


Myślę wtedy o tych rodzinach (które znam tylko z blogów albo kont na instagramie) które podjęły się wychować dzieci, z góry wiedząc, że będą wymagały opieki NADZWYCZAJNEJ.
Oczywiście nie wiemy co przyniesie nam los, jakie będzie nasze dziecko...  Ale co innego mieć nadzieję  na zdrowego, uroczego bobasa, który jak każdy (tfu..tfu..) może zachorować, a co innego podjąć świadomą decyzję o stworzeniu rodziny dla dziecka, które już od początku będzie wymagało ekstremalnych nakładów pracy. To te osoby są szlachetne, to one mają wielkie serca, to one są bohaterami.... A tacy zwykli szarzy my? Gdzie to nasze niby bohaterstwo? Gdyby nie nasza potrzeba, pewnie nie zdecydowalibyśmy się na adopcję...

Oczywiście nie zaprzeczam, że adopcja wymaga odwagi. Jasne jest, że trzeba pokonać swoje obawy i lęki, zmierzyć się z nimi.  Ja boję się nieustannie.  Nie wiem czy to kiedyś minie, może kiedy już będziemy razem, to trochę ten lęk spowszednieje.. Ale boję się bardzo- tego nieoczekiwanego, nieznanego... Nie mogę mieć pewności z jakiej rodziny biologicznej będzie moje dziecko, z jakimi problemami będzie musiało się zmierzyć przez  złe wybory swojej mamy biologicznej. Czy sobie poradzę z tą wiedzą? Mam nadzieję, że tak - ale boję się strasznie. Głównie właśnie swojej reakcji. Mojego podejścia do problemów, z którymi przyjdzie się zmierzyć.

Mamy nadzieję, że nasz bobas będzie zdrowy. Ale obserwując (chyba raczej podglądając ;)  życie rodzin z dzieciakami z zespołem Downa uczę się pokory i nabieram więcej pewności, że wszystko będzie dobrze. Widzę nadzieję Mam, miłość rodzeństwa, satysfakcję z małych zwycięstw dokonywanych przez tych wielkich bohaterów każdego dnia.

I widzę, jakie te moje obawy  są często bezpodstawne.  Jak ta miłość do dziecka nadaje wszystkiemu sens. Dalej się boję, czy to moje perfekcyjne ja będzie potrafiło schować swoje oczekiwania i cieszyć się z osiągnięć mojego dziecka, jakie by one nie były.. Bo w moim odczuciu nigdy nie jestem wystarczająco dobra. Pewnie  wynika to  z braku pewności siebie,  bo ciągle mam wrażenie, ze powinnam robić więcej, lepiej... Nie chcę tego przenieść na swoje dziecko.
Mam nadzieję, że podejście mojego męża, który jest chodzącym przykładem cieszenia się tym, co ma, zwycięży.. i nie wygra to moje chore, ambitne ciągle więcej...Boję się, ale mam nadzieję, że miłość nas poprowadzi.

Trochę chaotycznie, ale tak jakoś musiałam sobie pogadać. Nawet nie wiem czy przekazałam choć odrobinę to co chciałam.
Ale pomaga mi to. W tej książce autorka miała wokół siebie bardzo duże grono przyjaciółek... To jest chyba to czego mi brakuje najbardziej w tym momencie. Minusy zmiany miejsca zamieszkania. No i po części pewnie braku otwartości w mówieniu o problemach, bo przecież ciągle się uśmiecham.
Jeszcze jedna myśl mi się nasunęła - przeglądając te blogi zagraniczne (w sumie w większości amerykańskie) zazdroszczę im tej otwartości. Adopcja to normalna rzecz. Można o niej normalnie mówić  i nie bać się głupich uwag sąsiadki czy koleżanki sąsiadki... Ciekawe czy i u nas tak kiedyś będzie....

13 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że kiedyś w Polsce też tak będzie.. i oby nastąpiło to już niebawem ;) .. marzę o tym ;)
    Śliczny ten Twój mały azyl .. cudowne miejsce na spędzanie wolnego czasu, Maluszkowi też na pewno będzie tam dobrze ;)
    Ja bardzo podziwiam osoby, które decydują się na adopcję dziecka z jakimś dużym obciążeniem.. muszą to być bardzo silne osoby.. ja chyba jestem zbyt słaba, żeby się na taką opcję zdecydować ;( .. ale pamiętaj, że adoptując zdrowe dziecko.. porzucone gdzieś w szpitalu .. jesteś wielkim i wyjątkowym człowiekiem, bo nie każdego jest stać na taką decyzję.. może poświęcenie.. ciężki temat ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez raczej na świadomą decycję o adopcji dziecka chorego nie czuję się wystarczająco silna..
      Chciałabym żeby było tak jak na zachodzie, nie tylko ze względu na podejście do adopcji ale też na możliwość otwartej adopcji i pośredniczenie przez ośrodki w poszukiwaniu rodziców kiedy mama biologiczna jest jeszcze w ciąży... taka rodzina może zatroszczyć się o dzieciaczka już od pierwszych chwil.. tego im zazdroszczę jeszcze bardziej niż tej otwartości...
      Pozdrawiam i dziękuję za wspólne czekanie :)

      Usuń
  2. Ja zawsze mówię, że szczęście mieliśmy wszyscy troje, a nie tylko Hania - co to w ogóle za rozumowanie!. Bo tak jak piszesz o my zaspakajamy nasze chcenie, to nasz wybór, a dzieci nasze nie mają wyboru..
    Obawy znikną jak tylko pokochasz całym sercem swoje dziecko. Ja na początku też miałam ich trochę, potem po tym telefonie i spotkaniach z małą oprócz euforii też jeszcze cos tam się głębiło w głowie - czy pokocham na "zabój", czy Ona nas pokocha itp. Ale teraz po 1,5 roku bycia razem wszystkie te obawy zniknęły;-))))Życie toczy się dalej i nie pamiętasz, że nasze dziecko jest podarowane nam "w prezencie" ;-))))Ja tylko przy pytaniach w rodzaju "a w którym szpitalu rodziłaś?" mam dylemat ;-0
    O adopcji mówię otwarcie jak ktoś zapyta. Nie boję się tego tematu i nie obchodzi mnie co ktoś o nas myśli. Myślę, że w dużej mierze to od nas zależy jak postrzegać będą adopcję nasi najbliżsi, sąsiedzi w bloku. Nasza sąsiadka - nie żadna bliska, taka na 'dzień dobry" - jak nas pierwszy raz zobaczyła z wózkiem z naszą 7 miesięczną Hanią, to zapytała tylko jaki rozmiar nosi i po południu zapukała do naszych drzwi z rzeczami po swojej córeczce. Niezwykle miłe to było;-))))
    Balkon super, zwłaszcza ten kącik. Sama bym tam poleżała i poczytała;-0
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym już być na tym etapie co Wy. Kochania całym sercem, na zabój... Boję się właśnie tych chwil zaraz po telefonie, swoich wątpliwości i tych lęków czy się pokochamy... z relacji rodzin które już się odnalazły różnie to bywa- jedni zakochują się od razu, inni potrzebują czasu. Boję się co będzie jak będę jedną z tych osób która potrzebuje więcej czasu... Chciałabym być już "po"...
      Bardzo miła reakcja sąsiadki. Oby takich jak najwięcej było. Zgadzam się, ze w temacie otwartości wiele zależy od naszego podejścia. I oczywiście nasze dziecko będzie postrzegać ją jako dar, jako coś naturalnego, pozytywnego.. Ale wydaje mi się, że niestety samą naszą otwartością nie zmienimy podejścia "znajomych sąsiadki" czy jeszcze innych życzliwych osób.. Mam wrażenie, ze mimo wszystko większość ludzi ma bardzo mylny obraz adopcji. Jedni myślą, że jest to "ratowanie biednych sierotek przez szlachetnych ludzi" a znowu inni, że adoptujesz dzieci, które na pewno wyrosną na złodziei i morderców.. Każda z tych opinii jest z założenia zła..Mimo wszystko nasze społeczeństwo nie postrzega adopcji jako jedną z dróg do posiadania dzieci, jaka jedną z NATURALNYCH dróg do posiadania dzieci... wstyd przyznać, ale sama pamiętam z podwórka jak byłam młodsza jaką obelgą było powiedzenie komuś "A Ty jesteś adoptowany".... w zasadzie nie wiedząc za bardzo czemu miałoby to być złe.... Mam nadzieję, ze to się zmienia, że będzie tylko lepiej. Przez naszą otwartość w mówieniu o temacie (choć sama przyznaję że mi do otwartości jeszcze daleko.. :( )

      Usuń
    2. Kochana u nas nie było fajerwerków ani motylów w brzuchów od pierwszego wejrzenia. Kiedy pierwszy raz wzięłam naszą Hanię na ręce to po około 3 minutach tak się rozpłakała - a nie miała jeszcze skończone 5 miesięcy - i tak płakała aż do końca spotkania. Następne dwie wizyty wyglądały tak, że płakała na nasz widok (wręcz się dusiła i robiła się sina. Nawet na nasze glosy reagowała płaczem, więc 1,5 h siedzieliśmy w jednym rogu pokoju a ciocia z pogotowia na rękach trzymała naszą córeczkę tyłem do nas w drugim rogu pokoju;-0Teraz mogę się z tego śmiać, ale wtedy miałam łzy w oczach. Nawet sobie pomyśleliśmy że Ona nas po prostu nie chce!!!!! Na trzecim spotkaniu nastąpił przełom. Po godzinnym płakaniu przyszła pora na mleko i wtedy poprosiłam "ciocię" o to abym ja ją nakarmiła. Córeczka taka wymęczona od płaczu nie protestowała już tak bardzo na moich rękach, a kiedy zaczęłam ją karmić zupełne się już uspokoiła. Zasnęła mi na rękach i tak siedziałam z nią wtuloną 20 minut i teraz mi łzy leciały jak szalone...
      Piszę to wszystko abyście byli świadomi, że i takie "trudne" początki się zdarzają;-))) Mnie wtedy brakowało takich wpisów, wszędzie na blogach były opisy miłości od pierwszego wejrzenia, wybuchu fajerwerków itp. A u nas miłość rodziła się stopniowo, pomalutku, krok za krokiem.
      Teraz nie wyobrażam sobie życia bez naszej córeczki, Codziennie dziękuję Bogu za to, że ją mamy. A nawet byliśmy już w ośrodku w sprawie siostrzyczki dla naszej księżniczki;-)))))
      Pozdrawiam i trzymam kciuki!!!!1

      Usuń
    3. Dziękuję że się podzieliłaś Waszymi pierwszymi chwilami. :* Mam nadzieję, że i ja to niedługo zrobię, niezależnie od tego czy będą fajerwerki czy ta miłość kroczek po kroczku...
      Super że czekacie już na siostrzyczkę! Juppi! Dwie księżniczki będą! My jak na razie też mamy plan w miarę szybko zgłosić się po rodzeństwo.. ale co ja gadam... niech się najpierw pierwszego telefonu doczekam ;) ściskam mocno!

      Usuń
  3. Wiesz chyba Cię rozumiem. Nie lubię jak ktoś "zachwyca" się faktem, że adoptowałam. Nikim wyjątkowym nie jestem. Pełno we mnie u ułomności i wad - niestety......Adoptowaliśmy - bo to była naturalna, moja/nasza droga do rodzicielstwa....Ale nie mielibyśmy siły i odwagi by podjąć świadomą/świadomie decyzję o adopcji dziecka np. z zespołem Downa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Wiadomo, że adopcja nie jest dla każdego, Ale też nie każdy kto adoptuje jest chodzącym ideałem i Matką Teresą. :) My też nie jesteśmy gotowi na adopcję dziecka chorego... Jak każda ciężarna mama modlimy się o dzieciaczka jak najzdrowszego... I jak każda ciężarna mama czekamy na ten nasz "poród" - by "policzyc paluszki" i ułsyszeć, że dzidziuś dostał 10 punktów.... ;)

      Usuń
  4. Cudny zakątek!
    Tyle wiemy o sobie na ile nas sprawdzono.....mam koleżankę, która samotnie wychowuje niepełnosprawną córkę ( co prawda nie ZD) - zawsze myślałam, że jest wrażliwa i krucha na tyle, że złamać ją może najmniejszy problem. Nic bardziej mylnego! Ciąża książkowa, zaraz po ślubie jak z bajki - nagle jakieś komplikacje przy porodzie i wyrok lekarzy "dziecko będzie roślinką" (dosłownie). Mąż odszedł, nie poradził sobie a ona - walczy od ponad 5 lat, dla Małej. Dziś mała chodzi, zaczyna mówić i chociaż odbiega od rówieśników daleko jej do "roślinki" - chociaż gdyby nie upór koleżanki pewnie by tak było..... dla mnie Ona jest bohaterką i przy niej jestem taka malutka.....
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówią, ze Pan Bóg daje nam tylko tyle ile jesteśmy w stanie unieść... Takie ciężkie sytuacje jak choroba dziecka na pewno są nie lada sprawdzianem charakter. Podziwiam Mamy, dzięki których uporowi i wielkiej miłości, dzieciaczki, którym nie dawano wiele szans osiągają dużo więcej... Ale chyba tylko te mamy wiedzą, jaka jest tego cena.... Kiedyś miałam praktyki w miejscu gdzie było wiele dzieci z problemami neurologicznymi (porażenia mózgowe, padaczki lekooporne, wodogłowie) - niestety w przeważającej części były tam samotne mamy, tatusiowe gdzież po drodze odchodzili... Nie ma co generalizować, ale niestety nie jest to rzadkość. Te kobiety to prawdziwe Bohaterki.
      Ja nie jestem chyba gotowa na takie bohaterstwo... Modlę się o zdrowie dla mojego dzieciątka..

      Usuń
  5. Piękny masz zakątek. I pomidorki same wpadają do buzi :) Za czas jakiś będziesz musiała podzielić się Swoim azylem z nowym Lokatorem/Lokatorką. Na pewno Mu/Jej się spodoba.
    Mnie teksty typu "podziwiam" mocno podnosiły ciśnienie. Nadal uważam, że nic nadzwyczajnego nie zrobiliśmy, ale dziś też wiem, że nie każdego stać na taki krok.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby!
      A co do roślinek -okazało się, że część pomidorków jest żółta :) Miła niespodzianka, uczylibyśmy się z Maleństwem kolorków! Sadziłam też skrzyneczkę z poziomkami i truskawkami, i wyobrażałam sobie ze będę pokazywać dzieciaczkowi słodkie owocki prosto z krzaczka. Ale zajęły mi te truskawki mszyce- to chyba jeden ze znaków, ze trochę poczekamy ;)
      Na pewno adopcja nie jest dla każdego, wymaga więcej odwagi i większej wrażliwości niż decyzja na rodzicielstwo biologiczne. Ale tak jak mówisz - nie powinna być odczytywana jako coś nadzwyczajnego, coś co powinno wzbudzać podziw. Bo w dużej mierze jest po prostu inną drogą do rodzicielstwa.

      Usuń
  6. Takie zaciszne miejsce, oaza spokoju. Zazdroszczę:)

    OdpowiedzUsuń