Dzień zaczął się niby przyjemnie, kotki obudziły nie za wcześnie, mąż zrobił śniadanko, pogoda śliczna...
A potem -poszłam do pracy.
I już z rana "miło" się skończyło..
Niby ochrzan nie był konkretnie do mnie, ale nie wiem czemu odebrałam go bardzo osobiście.
Bo dotyczył mojego działu. Nie należał mi się. Błąd popełnił kto inny.
Nie jestem typem osoby, która twierdzi, że jest nieomylna. Potrafię się przyznać do błędu i próbować go naprawić.
A dzisiejszy komentarz szefa był próbą wybielenia innej osoby.
Takiej, która "błędów nie popełnia". Takiej, którą się chroni. Mamy w pracy kilku takich. Oczywiście facetów. Tylko oni się nie mylą.
Nie wiem, może ta "ciąża adopcyjna" też wpływa na hormony i wahania nastroju. Bo jestem kłębkiem nerwów, który bardzo łatwo płacze.
Obiecuję sobie od dawna, że nie będę się przejmować, że będę robić swoje, olewać resztę.
Że będę twarda. Niewzruszona. No cóż, nie wychodzi mi to.
Nie mogę zmienić pracy. Pomijam aspekty, że pewne rzeczy muszę ukończyć i pozamykać.
Ale najważniejsze jest to, że czekam na telefon. Cały czas mam nadzieję, że lada dzień zadzwonią. Że na rok pójdę na urlop i odpocznę od tych intryg, głupiego gadania, migania się od pracy leniów patentowanych, które nie wiedzieć czemu uchodzą za pracowitych.
Po chwili mam wyrzuty sumienia, że tak myślę. Jakbym czekała na telefon tylko po to żeby wybawił mnie od nielubianej pracy.... a w zasadzie nie od pracy, bo ją lubię, ale od MIEJSCA pracy...
Jedyny pozytywny aspekt tej całej afery to moja konfrontacja z "winowajcą". Nie planowałam jej. Ale nadarzyła się piękna okazja. Wsiadł do windy, którą jechałam i byliśmy tylko we dwoje. Myślę sobie, nie będę się odzywać. Ale on rzucił tekstem: coś poddenerwowana jesteś widzę. To mi wystarczyło. Spokojnie i stanowczo mu powiedziałam, żeby była jasność, że to on jest odpowiedzialny za to co się stało. Nie ja, nie ktoś tam - tylko ON. I żeby się głupio nie śmiał.
Jego mina - bezcenna. Niby obracał to w żart, że przecież on wie, że to jego wina, żebym tego nie traktowała tak serio itp.. Ale był zdzwiony. Bo powiedziałam to spokojnie ale ostro. A zwykle jestem milusia.. A co! Asertywności też się uczę!!!
Później jak będę musiała walczyć o dobro swojego dziecka, też będę lwicą. Więc muszę ćwiczyć :) Naprawdę byłam z siebie dumna.
Na szczęście weekend będzie przyjemny. Jedziemy na Mazury, na kajaki. Co prawda pogodę zapowiadają niezbyt dobrą na spływ, ale się nie przejmuję. Będę wypatrywać boćków! Tam jest ich zawsze multum. Może któryś nas zobaczy i poleci za nami! W zeszłym roku też byliśmy, to może któryś nas rozpozna ;)
A w domu czekały już na mnie moje kochane koteczki. Jak tu się nie uśmiechać na taki widok.
Na bank to wahania hormonalne związane z ciążą adopcyjną.. spróbuj w takich sytuacjach zażyć pół tabliczki czekolady- na prawdę łagodzi to skutki ;)
OdpowiedzUsuńTeż nie mogę się doczekać urlopu macierzyńskiego - z wielu względów.. dlatego na bieżąco robię w pracy różne rzeczy, żebym miała wszystko pokończone jakbym musiała odejść nagle do swojego Maleństwa ;)
Weekend zapowiada Ci się interesująco- będziesz miała okazję ochłonąć po perypetiach w pracy ;)
Tak, znam to lekarstwo ;) Chyba muszę zastosować w umiarze, bo jak nie to nie tylkow sferze wahań nastroju będę przypominała ciężarną ;)
UsuńTa huśtawka nastrojów jest normalna. Oczekiwanie jest bardzo trudne, niesie ze sobą wiele niewiadomych, więc nie dziwię się, że jesteś kłębkiem nerwów. Ja też czekałam na macierzyński. Bardzo lubię swoją pracę, ale w ostatnich miesiącach popsuła się atmosfera. Jak odpocznę od tego wszystkiego, będę miała w kwietniu więcej energii do pracy.
OdpowiedzUsuńA dzieci faktycznie wyzwalają w nas cechy, które dotąd były obce. Ja też stałam się taką lwicą :)
Miłego weekendu
Z tego samego założenia wychodzę, że jak wrócę po dłuższej przerwie to na nowo odnajdę energię, którą miałam.. Na początku czekaniei jakoś w ogóle nie miało na mnie wpływu, wydawało mi się, że jestem inna i jakoś nie przeżywam i nie stresuje mnie to czekania. Ale jak już dopadło mnie, to pełną siłą....
UsuńW weekend odpocznę a po weekendzie może zadzwonią ;) ;)
Zazdroszczę weekendu na mazurach :)
OdpowiedzUsuńFajne Kotki :) My mamy za to kota, tez takiego szarego jak Twoja Kotka, rosyjskiego niebieskiego Dopiero kilka miesięcy jest z Nami a już planujemy kolejnego dla towarzystwa Szarego . A Twój to Brytyjczyk czy Rosyjski Niebieski?
Pozdrawiam :)
Nasza szaraczka to Brytyjczyk. Rosyjskie też mi się bardzo podobają, są takie smuklejsze niż dorodne Brytki. Też zaczynaliśmy od jednej koteczki, ale po jakimś półtora roku stwierdziliśmy, że będzie jej weselej zostawać w domu z towarzyszką. I drugi wybór padł na Ragdolla- polecam, są cudowne pieszczochy. Choć na początku było ciężko- bałam się je zostawiać same w domu, tak się kotłowały... Teraz już jest ok, bawią się razem i lubią, choć siostrzane bójki też bywają :) Jest wesoło!
UsuńWitaj, mam takie same myśli.. Jestem zmęczona pracą, lubię ją, ale atmosfera stała się nie do zniesienia... Chciałabym być już z naszymi dziećmi, w domu. A później te same wyrzuty - że to nie może tak być, że telefon traktowany jest jak wybawienie od pracy.
OdpowiedzUsuńWierzę, że telefon niedługo zadzwoni, a później ... będzie tylko lepiej!
Taaaaak. Tylko lepiej! Tego się trzymajmy:) kciuki zaciśnięte za Was również :)
UsuńYOU GO GIRL!!! Asertywność pierwsza klasa:)
OdpowiedzUsuńKurcze, muszę się opamiętać - jeszcze jeden komentarz dzisiaj i wyjdzie, ze jestem jakimś stalkerem blogowym ;P No ale co ja poradzę, że tak do mnie te Twoje posty przemawiają:)