poniedziałek, 13 lipca 2015

Sielankowo

Weekend spędziłam na moich ukochanych Mazurach  ćwicząc górne partie ciała wiosłując zawzięcie na kajakach.
Akumulatory podładowane. Nie wiem na jak długo, ale mam nadzieję, że przynajmniej do kolejnego weekendu wystarczy. 
Było cudnie. Na pogodę nie ma co narzekać - nie padało. W sobotę co prawda przydał się kocyk w kajaku, żeby okryć nogi, za to w niedzielę było już cieplej, piękne słońce i lekki wiaterek. Cudownie.



A łączna ilość boćków, które widziałam to 77 :)  Większość niestety leniwie w gniazdach lub na łące, ale kilka w trakcie lotu - te na pewno na dniach dotrą do oczekujących!

W takie weekendy jak ten, kiedy dzień jest wypełniony od rana do nocy, ten mój smutek schowany jest gdzieś głębiej.
I dobrze.. nie jest mi on potrzebny. Odgonię go uśmiechem i przyjaznymi ludźmi.


Na naszej wycieczce oczywiście  było sporo dzieciaków. Od 1,5 rocznego chłopca, przez 4-latka, na 14-latku kończąc....  Nie wiem czy dzieciaki mają jakiś specjalny radar i wyczuwają, że ktoś ich potrzebuje? Nie miałam chwili spokoju. Nową ciocię upodobał sobie zwłaszcza pewien czterolatek...  :) Rozbrajające było, gdy za każdym razem jak mnie widział biegł do mnie i chciał się bawić tylko ze mną. Czasem bawił się z nim mój mąż -pięknie było ich obserwować. Śmiejących się do rozpuku, szczęśliwych...   Patrząc na nich nie czułam smutku. Czułam nadzieję. Widziałam już oczyma duszy jak mój mąż bawi się z naszym dzieciątkiem.

Ironią losu jest, że zawsze uwielbiałam dzieci. Zawsze. Jak trzeba było się zająć jakimś dzieckiem, zawsze proszono mnie. Zresztą dzieciaki same instynktownie garnęły się do mnie...Wszyscy podziwiali moją cierpliwość do nich (mimo, że w innych kwestiach nie mam jej WCALE!)   Te moje zabawy z dziećmi z rodziny czy znajomych były jak miód na serce, a jednocześnie raniły głęboko... Los bywa złośliwy...
Ostatnio na szczęście już tak nie boli. Wiem, że moje dzieciątko gdzieś na mnie czeka równie niecierpliwie jak my na nie...

(Teraz już tylko informacje o ciąży w najbliższym otoczeniu  dalej bolą.. w ostatnich dwóch tygodniach było ich trzy :( bo o ile wiem, że moje dziecko będzie lub już gdzieś jest, tylko musimy się odnaleźć - to ciąży na pewno nie będzie.... Nie boli to, że nie będą to wspólne geny, nie przejmuję się tym. Boli mnie fakt, że nie będę mogła troszczyć się o nie od samiuśkiego początku.... ale i z tym jest coraz lepiej. To taka mała dyspensa na użalanie się nad sobą ;) 


 
 Mazury kocham. Ten spokój, te widoki, woda, las, błękitne niebo i te charakterystyczne zabudowania z piękną dachówką, nawet na stodołach... Myślę, że mogłabym tak żyć... Z dala od zgiełku miasta,  od tej wiecznej pogoni w pracy, zatłoczonych parkingów przed marketami, korków..   Natura i my  (przydałaby się też wygrana w totka, żeby nie dojeżdżać do miasta do pracy ;)
Nigdy nie mieszkałam poza miastem, nie wiem czy bym się odnalazła w takiej rzeczywistości. Może wydaje mi się taka piękna tylko dlatego, że nie mam o niej pojęcia?


Malwy zawsze kojarzyły mi się z wakacjami, wsią i sielanką właśnie. W książce, którą ostatnio przeczytałam okazuje się, że symbolizują coś zupełnie innego  - ambicję.
Nową lekturę  dorwałam oczywiście w koszyku z tanią książką w hipermarkecie (powinni mi tego zabronić! ;)  Piękna opowieść o starodawnym języku kwiatów i o drodze do szczęścia dziewczyny, która całe życie spędziła w rodzinach zastępczych lub domach dziecka. Głęboki i smutny, ale też dający nadzieję obraz dorosłego człowieka, walczącego z przeżytą traumą,  z ewidentym  problemem nawiązywania więzi... RAD w czystej postaci.  Warto przeczytać. Daje do myślenia. Temat ciężki, zastanawiam się w jakim stopniu będzie dotyczył nas...



Nawiązując do języka kwiatów,  symbolem miłości matczynej jest mech. Zaś miłości nieskończonej - gipsówka. Wymarzyłam sobie, że te właśnie roślinki  pojawią się u  nas w domu w dzień, gdy nasze dzieciątko zawita w nasze progi..  Znalazłam już nawet w necie inspiracje  jak zrobić z nich urocze  kompozycje (nie wiem jak to jest z prawami autorskimi zdjęć z innych blogów, więc nie będę wstawiać, dopóki nie zrobię ich sama :)
 

7 komentarzy:

  1. Ale fajnie spędziłaś weekend ;) .. na te spływy kajakowe, to chyba jakaś moda się zrobiła ;D .. My dostaliśmy zaproszenie na taką formę relaksu na najbliższy weekend, ale niestety musieliśmy odmówić z powodu małego remontu zaplanowanego już dużo wcześniej. Mam jednak nadzieję, ze kiedyś popływam pod niebem pełnym boćków :)

    Ciąże pojawiające się w Twoim otoczeniu - w końcu przestaną Cię wzruszać- uwierz mi - też tak miałam, bardzo długo i bardzo bolały.. ale na szczęście już "się wyleczyłam" z tego ;) i życzę Ci tego samego, bo nie jest łatwe życie z gwoździem w sercu ;/
    Trzymaj Się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te kajaki rondla nas cykliczna impreza, znajoma organizuje co roku. Mam nadzieje, że za rok nie pojedziemy albo pojedziemy a ja będę czekać na lądzie ;) mam nadzieję że wyleczę się z tego ukłucia w sercu, bo do niczego to nie prowadzi faktycznie... Mam nadzieję że jeden z boćków poleciał do Ciebie :)

      Usuń
  2. Piękny weekend za Wami. Ja niestety bardzo boję się wody i mój Mąż na tym traci. Z przyjemnością wybrałby się na taki spływ. Może kiedyś się przełamię.
    Ciekawa jestem tych kompozycji. Za chwilę wrzucę w sieć gipsówkę, bo nie mam pojęcia jak wygląda. Ciekawa jestem Twoich kompozycji.
    Wiem, że bardzo Cię boli, że nie będziesz mogła zajmować się Dzieciątkiem od początku. Mnie też bolało, ale postanowiłam uporać się z tym. Nie żałować. Niestety nie mamy na to wpływu, a taki żal może zatruć życie. Nawjażniejsze, żeby nasze dzieci były w tym okresie bezpieczne i otoczone opieką.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wiem... Znana roślina, ale nie wiedziałam, że tak się nazywa.

      Usuń
    2. Tak, ja też niedawno dowiedziałam się co to gipsówka. I w zasadzie jej nie lubiłam bon kojarzyła mi się tylko z takimi starodawnym klasycznym bukietem czerwonych róż z odrobiną tych białych kwiatuszków. Natomiast samodzielnie lub z innymi kwiatami wygląda uroczo.
      Modlę się, żeby ktoś zajął się naszym skarbem zanim do nas trafi. To jest coś co martwi mnie najbardziej. Oby było bezpieczne i nie czuło się odrzucone.. wiele jeszcze przede mną do przepracowania. Ale to są moje odczucia, codziennie się z nimi zmagam, żeby jak już zadzwoni telefon Skarbek tego nie odczuł. Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Oooooo! Nie miałam pojęcia, że też założyłaś bloga ! Sama jakoś nie sprawdziłam, a Ty się nie przyznałaś w mailu :) No nic - tak czy siak bardzo cieszę się, że tu trafiłam i nadrobiłam wszystkie Twoje wpisy :)

    Mazury uwielbiam - choć sama mieszkam na wsi, ale to nie to samo i nasza okolica jest jednak zdecydowanie bardziej "skażona" cywilizacją. Boćków naliczyłaś naprawdę niesamowite ilości! Na pewno już wkrótce jeden z nich wyruszy z gniazda i pofrunie w Waszym kierunku z małym zawiniątkiem w dziobie - i tego oczywiście Wam z całego serca życzę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Bajeczko. W końcu bym się przyznała. Na razie sobie powolutku pisze i uczę się przyznawać do swoich uczuć. Ciesze się że jesteś :* :*

      Usuń